wtorek, 25 września 2012

kilka fotów i mała chaotyczna relacja dla spragnionych, co się domagają

Na początek... Urokliwe elementy krajobrazu :) jedna z zatoczek, w której najczęściej "się wspinaliśmy"... tak, żeby umiejscowić zamieszanie
W cudzysłowie, dlatego, że kto się wspinał ten się wspinał hahahaha! Ta akurat zatoczka mi i P służyła głównie za doskonałe miejsce do plażowania...
Jak się bowiem okazało, Hvar to wyspa dla wspinaczy niewybrednych. Tu drogi trudne, więc tylko kilka razy się przystawiliśmy, a potem odpuściliśmy na rzecz leżenia plackiem :)

Stari Grad - miasteczko, w którym codziennie nocowaliśmy... Porcik, targ rybny, którego ani razu nie odwiedziliśmy (rybki pani Gospodyni, czyt. żona Baltazara sama przynosiła nam do pokoi) i targ warzywno-owocowy czynny tak długo jak tylko zdołaliśmy zaobserwować. Czyli bardzo długo hen hen w noc.

Antika - fantastyczna konoba, do której chętnie wybrałabym się jeszcze jakieś milion razy. Pycha żarło i klimacik... Najlepsze co jadłam tym razem podczas całego pobytu to właśnie tutaj - sałatka z ośmiornicy... Niam na samą myśl.

Miasto Hvar i pierwsze wieczorne jego zwiedzanie.

se se se se se

To co Mira uwielbia w Chorwacji najbardziej to świeże figi... Uwielbia i kropka!

...o tym jak nie lubię=nie umiem pozować=się prężyć do zdjęcia i jak zawsze szczerzę zęby.

Piotruś Pan wisi na bloku a na pierwszym planie własnoręcznie uszyty woreczek na magnezję - duma moja nieskończona :)

głupia droga głupia droga głupia droga głupia droga.... mogę tak długo! Była po prostu beznadziejnie trudna i nie dla mnie.

Takie otoczenie podziwialiśmy w innym rejonie wspinaczkowym - na Cliffbase u Pana Miro, który samą facjatą mówił idź stąd i nie wracaj zanim wypowiadał pierwsze słowa: "a mail wysłaliście, że chcecie się tu wspinać????"
Piękne miejsce z bardziej przystępnymi dróżkami... Co wcale nie ograniczało leżenia plackiem :) from time to time

ponownie Mirowa plaża... (w sensie nie moja - a szkoda)

Coby za dużo facjatą nie świecić, to może widoczek... Których tam niemało...
No i nasze Noski Eskimoski po zdobyciu (ech zgrzytam zębami) najwyższego szczytu Hvaru - Świętej Nikoli, lub też w  wolniejszym tłumaczeniu Świętego Mikołaja :) Drapanie się tam w upale, w tempie zaiście męskim (aby dogonić tych, co pojechali z Baltazarem terenówką) było dla mnie nie lada (blat też nie) wyzwaniem (zwłaszcza psychicznym), aczkolwiek faktycznie byliśmy na szczycie równocześnie z ekipą jadącą (po drodze zbierali Szałwię... szkoda, że nie Mirrę) no i powiedzieć muszę z czystym sumieniem: WARTO BYŁO SIĘ TAM DRAPAĆ...

Koniec chaotycznych opowieści na dziś... Ciąg dalszy być może nastąpi. Być może trzeba się będzie do nas wybrać osobiście w celu uzupełnienia sprawozdania. Wy! Co się zdjęć domagali i opowieści! :)
Dziękuję za uwagę. Dobrej nocki!
Pozdrawiam i cmokam w nos.

2 komentarze: